Norwegia pod względem wychowania dziecka, to przeciwny biegun do Chin. Chowanie dzieci w warunkach bezstresowych to główna domena Norwegów. Nie ma tu przymuszania dziecka do nauki języków obcych czy gry na instrumencie. Jeżeli maluch powie w przedszkolu, że nie mógł się bawić w czasie wolnym, bo mama kazała mu grać na skrzypcach, rodzice mogą mieć poważne problemy. Podobnie rzecz się ma z karaniem dzieci, krzyczeniem na nie, nie mówiąc o klapsie czy np. popchnięciu w celu pospieszenia powolnego dziecka. Jeżeli ktoś będzie świadkiem takiego zachowania, ma obowiązek zawiadomić odpowiednie służby dbające o prawa i wolność dzieci.
Barnevernet (BV) - Urząd do spraw Ochrony Dzieci. To organ kontrolujący wychowanie zgodne z Ustawą o Ochronie Dziecka,
oraz podejmujący działania w celu zapewnienia dziecku praw i warunków
zgodnych z tą ustawą. W przypadku wyżej opisanych sytuacji np. uderzenia dziecka (nie mówię tu o maltretowaniu czy regularnym stosowaniu kar cielesnych), BV może odebrać rodzicom dziecko i pozbawić ich praw do sprawowania nad nim opieki. Wielu Polaków, którzy po 2004 roku wyjechali do Norwegii i założyli tam rodziny, mieli problem z przestawieniem się na norweski system wychowywania. W Polsce dopiero od niedawna mówi się o negatywnych skutkach bicia czy karania dzieci, wcześniej tego typu metody były na porządku dziennym i nikt nie śmiał tego kwestionować.
Dzieciom w Norwegii pozwala się na znacznie więcej niż w Polsce, maluchy np. 2-latki, nie są "przywiązane" do matki, mogą się oddalać, biegać swobodnie, wchodzić na drzewa, bawić narzędziami czy innymi niekoniecznie bezpiecznymi przedmiotami. Rodzice są spokojni o swoje pociechy i dają im dużą wolność wyboru tego, co chcą robić i w jaki sposób.

Norwegowie z jednej strony praktykują wychowanie bezstresowe, swobodne, a z drugiej hartują swoje pociechy od małego. Dzięki temu dzieci są silne, sprawne fizycznie i szybciej się usamodzielniają, niż ich rówieśnicy z innych krajów. I co najważniejsze, wyglądają na szczęśliwe.