Bicie, przemoc psychiczna, maltretowanie, krzyki, przezwiska, bezwzględne kary pasowałyby do definicji toksycznej matki. A rzeczywistość pokazuje jednak, że na to miano zasługują kobiety prezentujące "pozornie" normalne zachowania, ale bardzo szkodliwe dla dziecka.
W dwóch częściach zobrazuję różne oblicza toksycznych matek, dziś: nadopiekuńczość, poświęcanie się, domaganie się całkowitego oddania emocjonalnego i bierna służąca, ale zanim zaczniemy, mam dla Was dobrą i złą wiadomość:
DOBRA: czasami toksyczne zachowania występują okazjonalnie i nie zdążą zrobić prawdziwego spustoszenia, na każdym etapie życia można sobie pomóc. Dorosła ofiara toksycznej matki może zmienić swoje przekonania, zachowanie oraz złagodzić skutki wieloletniego trucia.
ZŁA: toksyczna matka powoduje, że dziecko nie może odnaleźć się w swoim dorosłym życiu, nie czuje się szczęśliwe, niczym nie umie się zadowolić, ma duże poczucie lęku, kłopoty z relacjami osobistymi i przejmuje toksyczność matki. Każda rodzina jest czymś naznaczona, na szczęście nie każda w sposób skrajny.
Nadopiekuńczość
Największa z możliwych toksyn. Nie pozwala dziecku dojrzeć,
usamodzielnić się, odciąć pępowiny i cieszyć się życiem. Ogranicza i
blokuje zdobywanie doświadczeń. Matka twierdzi, że to z miłości,
tymczasem jest to przemoc z dorobioną ideologią.
Nadopiekuńczość to żadne matczyne kochanie, tylko chęć kontroli za wszelką cenę,
poprzez rzekomą „dobroć”. Wyręcza, usprawiedliwia, „wie”, co dla jej
dziecka najlepsze. Najchętniej zorganizowałaby mu cały świat i autonomię
dziecka odbiera jako zagrożenie dla jej miłości. A dziecko się dusi – im większe, tym bardziej.
Przykład: Katarzyna jest aktywna zawodowo, ale większość jej
energii pochłania zajmowanie się dzieckiem i „inwestowanie” w jego
przyszłość. Pilnie i skrupulatnie odrabia z nim lekcje, czyta każdą
lekturę – inne świadectwo niż z czerwonym paskiem nie wchodzi w grę;
przygotowuje do różnych konkursów (recytatorskiego, tanecznego,
tworzenia cudów na kiju) i angażuje wszystkich znajomych do
internetowego głosowania na jej dziecko. Wozi na dodatkową naukę języków, zajęcia sportowe, castingi do reklam.
Dziecko jest wytresowane jak cyrkowa małpka: pięknie
występuje, ogarnia pamięciowo każdy materiał. Matka puchnie z dumy i
jest przekonana, że to wszystko robi dla dobra własnego dziecka. Nie
zauważa, że dziecko nie ma czasu na zabawę, na nawiązanie pierwszych
przyjaźni, na trenowanie relacji z rówieśnikami na innym gruncie niż
szkoła. Nie widzi, że w pogoni za przyszłym „sukcesem” pozbawia swoje
dziecko dzieciństwa. Nie słyszy – bo jej dziecko mówi to do szkolnych
kolegów, a matki na szczęście nie mogą siedzieć z dzieckiem w jednej
ławce – że jej dziecko chciałoby inaczej, ale nie chce robić przykrości
mamie, więc jedzie na kolejny casting, bierze udział w kolejnym,
wynalezionym przez mamę konkursie…

Nie przyszło jej do głowy, że jest toksyczna, także na odległość;
że miłość rodzicielska to również uczenie życia poprzez dawanie
przykładu (także traktowaniem własnego życiowego partnera) i stawianie
granic. Żałuje, że jej dziecko nie chce z nią mieszkać. Elwira chciałaby
chociaż móc przywozić córce kotlety. Zawsze, gdy ją odwiedza, zmywa
naczynia (mimo protestów córki, która woli wstawić je do zmywarki) i
zajmuje sobą całą przestrzeń jej małego mieszkania. Na każde skinienie
jest – gdy "dziecko"
chce, lub chowa się w kąt, gdy jej córka ma gorszy humor i źle ją
potraktuje. Elwira czeka na najmniejszy przejaw serdeczności jak
bezpańska psina na podrapanie za uchem i nie przyjmuje do wiadomości, że
ma swój duży udział w braku kompetencji społecznych i ciągłym poczuciu beznadziei swojego ukochanego dziecka.
Nie chce widzieć, że takie zalanie „miłością” to żadne kochanie, tylko
zaspokajanie swojego egoizmu i zapełnianie swojego życia życiem dziecka.
Iwona uważa, że jej synuś jest wyjątkowy, tylko
czasem nie ma szczęścia. Bierze jej samochód bez zgody? Widocznie
potrzebował. A że ona nie miała jak dojechać do pracy – cóż, przecież
jakoś sobie poradziła. Dziewczyny w dzisiejszych czasach są okropne –
każda go zostawia. Bywa nerwowy i porywczy, nawet Iwonie kiedyś podbił
oko, ale przecież generalnie jej synuś jest dobrym człowiekiem. Nie umie
sprzątnąć po sobie, za to lubi dobrze zjeść – prawdziwy facet z niego.
Gdy po pijanemu rozwalił samochód, była gotowa dać łapówkę całej
Komendzie Stołecznej i sędziemu, aby tylko mu się upiekło. Porusza
wszelkie znajomości, żeby znaleźć mu kolejną pracę (w żadnej nie
wytrzymał dłużej niż trzy miesiące) i nie widzi, że jej znajomi
wykorzystują kryzys jako usprawiedliwienie braku chęci polecania wyhodowanego przez nią pasożyta.
Poświęcanie się
To kolejna zmora. Zawsze podszyte poczuciem krzywdy i wpędzaniem w poczucie winy „niewdzięcznego” dziecka.
Nikt nie potrzebuje i nie chce niczyjego poświęcenia, zwłaszcza własnej
matki. Co innego świadomy wybór: rezygnuję z pracy, bo chcę pierwszy
okres życia mojego dziecka tak właśnie spędzić. Zarzucanie dziecku, że
dla niego matka zrezygnowała z „kariery”, że wszystko oddała w imię jego
dobra – jest kłamliwą manipulacją. Za takim przejawem przemocy (a tak!) stoi zwykle jej neurotyzm i niespełnienie.
Obarczanie dziecka poczuciem winy za własne frustracje i
nieumiejętność życia to wyraz niedojrzałości i zaburzonego
funkcjonowania matki. Za tym zwykle stoi chęć kontroli i podporządkowania sobie
wymykającego się dziecka. Szantaż emocjonalny („Ja dla ciebie to czy
tamto, a ty pięknie mi się odwdzięczasz”) i roszczeniowość w imię
rzekomych poświęceń uniemożliwia dziecku normalne życie, powodując
złość, poczucie winy, poddanie się i głębokie zaburzenia nerwicowe.
Domaganie się całkowitego oddania emocjonalnego
Matka za wszelką cenę chce utrzymać pozycję najważniejszej osoby w
życiu dziecka. Nie bierze pod uwagę tego, że naturalnym procesem jest
zmiana i że jej rolą jest przygotowanie dziecka do dorosłego życia,
bycia partnerem i rodzicem. Zamiast uczyć córkę szacunku do siebie
samej, a syna, jak warto traktować kobiety, najchętniej ubezwłasnowolniłaby własne dziecko, by dało jej taką miłość, jakiej nie otrzymała od wybranego przez siebie partnera. Posunie się do udawania choroby
i wzywania dziecka pięć razy w tygodniu w środku nocy lub przed ważnym
towarzyskim wydarzeniem dziecka, w którym miała nie brać udziału, ataków
wymówek albo „rezygnacji” („No tak, jedź sobie na ten weekend, a ja
zostanę sama. Może umrę, to nie będziesz mieć więcej ze mną kłopotu…”).
Bierna służąca
Uzależniona od mężczyzny lub od dziecka (co ciekawe, to rzadko idzie w parze!), sama o niczym nie decyduje. Toleruje każde zachowanie
swojego partnera lub dziecka. Nie umie zadbać ani o siebie, ani o
dziecko, bo jeśli daje się terroryzować jednemu lub drugiemu, to dbanie
jest niemożliwe. Nie wie, jak ustalać zasady. Ba! Nie wie, jakie one
powinny być! Nie ma mowy o jakiejkolwiek konsekwencji, bo nikt nie ma
zwyczaju liczyć się ze służącą. Niedecyzyjna, bierna, nieszczęśliwa, wpędza w poczucie bezsensu niczemu niewinne dziecko.
W następnej notce będziecie mogli przeczytać o kolejnych "normalnych" zachowaniach toksycznych matek.
Opracowanie na podstawie: „Toksyczni rodzice” Susan Forward
Brak komentarzy :
Publikowanie komentarza