Współcześnie mamy tyle modeli wychowania, ile rodzin. I tyle samodzielnych dzieci, ilu dojrzałych rodziców. Czy można wychować dziecko nie wychowując? Czy można nauczyć nasze pociechy tego, czego sami nie umiemy? Czy szybkie odstawienie od piersi i eksmisja z łóżka rodziców przynoszą pozytywny efekt? Poniżej przeczytacie bardzo mądry wywiad z Agnieszką Stein dla Dzielnicy Rodzica i odpowiedzi na zadane wcześniej pytania.
Gdzie leży granica między matką nadopiekuńczą, uzależniającą, a zwyczajnie troskliwą. Czy da się ją wyznaczyć?
Ja myślę, że granica jest dość prosta. To granica między
zaspokajaniem własnych potrzeb za pomocą dziecka a otwarciem się na
potrzeby dziecka.
Już słyszę te głosy oburzenia, że przecież każdej matce
zależy wyłącznie na dobru dziecka. Mimo instynktu i całej wiedzy
naukowej – nie jest tak?

Zresztą nie musimy rozmawiać tylko o matkach. Ojcowie też potrzebują umieć rozróżniać swoje potrzeby od potrzeb dziecka.
Jak wychować samodzielne dziecko? Wiele popularnych metod
zaczyna od samodzielnego spania i szybkiego odstawiania od piersi, ale
rodzicielstwo bliskości neguje takie postawy. Dlaczego?
Bo poddaje w wątpliwość zasadność takiej idei, jak nauczanie
samodzielności od urodzenia. Pierwszy rok życia jest czasem na tworzenie
więzi, a nie na budowanie samodzielności.
To kiedy przyjdzie czas na samodzielność? Może znowu – spanie
z dzieckiem i długie karmienie piersią jest przyjemne dla mamy, a nie
potrzebne dziecku?
Na pewno jest przyjemne. W czasach, kiedy tworzyły się nasze wzorce
opieki nad dziećmi nie można było liczyć na nic innego tylko na to, że
rodzice będą robić z dzieckiem to, co im daje radość (choć czasem z
dużym wkładem zaangażowania). Ale jest to przyjemność odpowiadania na
potrzeby dziecka, a nie z karmienia czy spania samego w sobie.
A najsamodzielniejsze są te dzieci, które mają czas do tej samodzielności dorosnąć.
Z innej strony patrząc – samodzielność nie jest atrybutem naszego gatunku. Najlepiej w życiu radzą sobie osoby, które mają wokół siebie sieć dobrych relacji, a nie te, które są samodzielne.
Z innej strony patrząc – samodzielność nie jest atrybutem naszego gatunku. Najlepiej w życiu radzą sobie osoby, które mają wokół siebie sieć dobrych relacji, a nie te, które są samodzielne.
W książce „Dziecko z bliska” pisze Pani, że aby nauczyć
dziecko samokontroli, trzeba je mniej kontrolować. I znów burzy Pani
tradycyjny model wychowania, gdzie dziecko niczego samo nie nabędzie –
co to w ogóle za pomysł, by dziecko dochodziło do czegoś samo?
Na tym polega rozwój, dziecko do wszystkiego musi dojść w pewnym
sensie samo, jeśli nabyte umiejętności mają być trwałe. Nasza wiedza na
temat rozwoju mózgu w tej chwili jest taka, że żeby kształtować pewne
struktury (jak te odpowiedzialne za kontrolę między innymi) dziecko musi
mieć możliwość swobodnego działania i treningu.
W psychoterapii i poradnictwie, czyli w pracy z dorosłymi od wielu,
wielu lat mówi się, że nie można nikogo nauczyć odpowiedzialnego
zachowania ciągle go wyręczając i mówiąc mu, co ma robić.
Idąc za tą myślą, można byłoby pomyśleć, że samo wychowanie
nie jest potrzebne, bo wiąże się z nakładaniem ram, stawianiem granic,
nakazywaniem i zakazywaniem, a więc ograniczaniem dziecka.
Wychowanie w takim tradycyjnym rozumieniu rzeczywiście jest mało
potrzebne i ma znikomy wpływ na rozwój dziecka. W tym sensie, że dziecko
będzie takie, jacy są jego rodzice, a nie takie, jak rodzice chcą żeby
było – na tyle oczywiście, na ile mu pozwala jego własne wrodzone
wyposażenie. A czasem wychowanie ma wpływ negatywny, kiedy jest oparte
na braku szacunku do dziecka.
Jak się do tego ma modelowanie, dawanie przykładu?
Modelowanie jest właśnie tym sposobem nauki, który dla mózgu jest jednym z najbardziej naturalnych sposobów uczenia.
Co więc zrobić, jeśli rodzice czegoś w sobie nie lubią i chcieliby
„ustrzec” przed tym dziecko – np. są nieśmiali albo bałaganią? Mówi się,
że starych drzew się nie przesadza, a dziecko uczy się niejako „od
zera”.
Zmieniać można tylko siebie. I nie znam sposobu, żeby nauczyć dziecko czegoś, czego sami nie umiemy.

Rodzicielstwo bliskości nie jest bezstresowe, bo nie opiera się na
chronieniu dziecka przed stresem tylko na wspieraniu w radzeniu sobie z
nim. Z drugiej strony życie funduje dziecku dostatecznie wiele stresu.
Rodzice nie muszą się już dokładać.
Nie rozumiem też o co chodzi z tym „poza domem”. Przecież jeśli
dziecko żyje w domu z wrażliwymi, troskliwymi ludźmi i samo takie się
staje, to poza domem też takie będzie. Dlaczego miałoby być potworem?
Myślę, że trafnie i krótko można to podsumować w ten sposób: dziecko będzie takie, jacy są jego rodzice, a nie takie jak rodzice sobie wymyślili. Dajmy dzieciom dobry przykład. Dajmy im to co najlepsze. Dajmy im siebie.
Brak komentarzy :
Publikowanie komentarza